Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rémo z podrażnieniem.
— Wypij to, a zobaczysz ją, rzekł lekarz.
— Ręczysz że ją zobaczę?
— Ręczę na pewno.
Andrzej, ująwszy szklankę, wypróżnił ją szybko. Wzburzenie natychmiast ustąpiło. Oczy chorego zamknęły się pomimowolnie, nadszedł sen, lecz był on gorączkowym, coraz silniejszy rumieniec ukazywał się na jego policzkach.
— Cóż sądzisz obecnie, doktorze, o chorym? pytał Croix-Dieu.
— Dotąd nic jeszcze. Jeżeli rozpoczynająca się gorączka nie zgnębi ranionego, zostanie nam nadzieja ocalenia mu życia.
— Przed kilkoma godzinami nauka na śmierć zawyrokowała chorego, pomyślał Croix-Dieu. Jeżeli natura go ocali, nabiorę odwagi i walczyć będę dalej! Zwróciwszy się do Jerzego Tréjan wyszepnął z cicha: Będę czuwał wraz z tobą przy naszym przyjacielu.
Jerzy uścisnął rękę barona.
— Wiem, że pan go kochasz na równi ze mną, bo znasz go dłużej odemnie.
Służący Andrzeja wszedł cicho na palcach, szepcząc baronowi:
— Przybył lokaj, przysłany przez wicehrabiego de Grandlieu, zapytując o stan zdrowia mojego pana.
— Odpowiedz mu, rzekł Jerzy, iż za kilka minut sam przybędę do pałacu pana de Grandlieu.
Mimo, iż powyższe wyrazy cicho wymienione zostały, nazwisko „de Grandlieu“ przebiegło około uszu