Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ach! gdybyś wiedziała jak ja cię kochałem! Gdybyś wiedziała!
Głos Andrzeja coraz słabszym się stawał. Usta jego się poruszały, lecz słów, jakie wymawiał, zrozumieć niepodobna było. Głowa, uniesiona nieco, opadła zwolna na poduszki. Oblicze chorego promieniało jakąś nadziemską radością, jak gdyby zjawisko, które ujrzał w przystępie gorączki, podniosło zasłonę na jego prośbę.
— O kim on mówi? pytał cicho Jerzy barona.
— O kobiecie, którą kocha, a którą ujrzał w marzeniu.
— Któż jest ta kobieta?
— Nie wiem tego.
Andrzej poruszył się znowu, a wsparty na łokciu, usiłował podnieść się i usiąść. Było to daremne, za zbyt był osłabionym, ażeby mu pozwolono na taką nieroztropność.
— Gdzie ona jest? pytał jak gdyby z obłąkaniem. Stała tu, w tem miejscu gdzie ty stoisz. Mówiłem do mej, odpowiadała mi, gdzie ona?
— Moje drogie dziecię, zawołał Croix-Dieu, ujmując rozpaloną rękę młodzieńca, prócz nas nie ma nikogo w tym pokoju.
— Mówię ci, że ją widziałem, rzekł chory. Ukryłeś ją przedemną. Dla czego mnie oszukujesz? To źle, to okrutnie!
— Ależ uspokój się, proszę.
W czasie powyższej rozmowy między baronem i Andrzejem, Jerzy poszedł obudzić doktora i przyprowadził go z sobą.
— Ja chcę ją widzieć, chcę widzieć, powtarzał San-