Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Będziesz mi towarzyszył? pytał barona San-Rémo.
— Niepodobna! Mam oznaczoną schadzkę na tę godzinę, lecz zobaczymy się po pojedynku. Śpij dobrze, drogi mój chłopcze i bądź zupełnie spokojnym. Ja odpowiadam za wszystko.
Po wzajemnych uściśnieniach ręki, Andrzej odprowadził Tréjana na ulicę de Laval, podczas gdy Croix-Dieu, wsiadłszy do powozu, udał się na bulwar św. Michała, a przybywszy do domu pod numer 127, zapukał czterokrotnie do mieszkania kapitana.
Grisolles, zajęty okładaniem zimną wodą swoich nabrzękłych policzków pospieszył mu otworzyć.
— Ach! to pan, zawołał, spostrzegłszy przybyłego. Tam, do pioruna, właśnie chciałem z tobą się widzieć.
— Pospieszam złożyć ci moje powinszowanie, rzekł baron. Znakomicie odegrałeś swą rolę!
— Moją rolę! powtórzył Grisolles, z wściekłością uderzając nogą o ziemię. Ha, pan nazywasz to rolą? była to więc komedja? Uprzedzam cię, że ta komedja w krotce zamieni się w zupełny dramat. Przebiję ostrzem szpady na wylot tego małego markiza, jak się nadziewa na rożen kurczęta.
— Co, co? zawołał baron, udając zdziwienie, ponieważ spodziewał się w rzeczy samej wybuchu gniewu kapitana. Czyż wszystko to, co się odbyło przed godziną nie było naprzód ułożonem i przewidzianem?
— Nie było przewidzianem, że otrzymam policzek wartujący trzysta tysięcy franków, jaki ci odstąpiłem za dziesięć luidorów. W miejscu jednego, otrzymałem dwa uderzenia i to jakiego kalibru! Widzę jeszcze do-