Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to zasługuje? Powiedz mi czy dobrze wyglądam w stroju?
— Jesteś zachwycającą! jak zwykle, kochana Fanny, odrzekł powstając.
Fanny Lambert, ona to bowiem była, uśmiechnęła się złośliwie.
— Ów mały cukierek był koniecznym? odpowiedziała, przybierając pozę jednej z bohaterek komedji Dumas’a syna. Niestety, zaledwie ów zużyty komplement wywołała moja toaleta. Wstydź się baronie! Przypatrzże mi się lepiej. Uprzedzam, że pragnę jakiegoś innego dowodu uwielbienia, do mej osoby wyłącznie zastosowanego. Włóż swoje binokle, mój dobry i jeżeliś od urodzenia nie został krótkowidzem, powiedz mi coś innego nad owo nieznośnie spospolitowane „zachwycająca.“ No, jakże? nie zdobędziesz się na coś lepszego? szczebiotała śmiejąc się żartobliwie. Spiesz się, baronie, ja czekam!
W rzeczy samej, młoda kobieta była uroczo piękną w swej aksamitnej fioletowej sukni obszytej sobolami. Płaszczyk, podobny jak suknia, z takiemże obszyciem, maleńki aksamitny fiołkowy kapelusik, umieszczony na wierzchu piramidalnie uczesanych jej jasno-blond włosów, uzupełniały ubranie. W ręku trzymała maleńką aksamitną mufkę, zastosowaną do całości kostjumu, a drobne jej, kształtne nóżki, obute w buciki, godnemi były nóżek historycznego Kopciuszka.
Przedstawiając w jednym z poprzednich rozdziałów portret Fanny, malowany z pamięci przez Józefa Tréjana, obfotografowaliśmy ją jak najwierniej. Cokolwiek-