Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zresztą zwyczaju mięszania się w nieobchodzące mnie sprawy, pozwól jednak sobie powiedzieć, że miłość, czy kaprys chwilowy, wszystko to prędko przemija; pieniądz, jeden tylko pieniądz, trwale pozostaje! Pocałuj mnie więc, mój przyjacielu. W dniu w którym, ochłonąwszy z miłości a nie mając pieniędzy przyniesiesz mi tu płótno, będę miał dla ciebie zań przygotowane dwa tysiące franków, jakich dziś przyjąć nie chcesz. Co zaś do zamówionych obrazków, staraj się je wykończyć według umowy. Do widzenia. Radzę ci rozmyśl się jeszcze. Wkrótce, być może, do widzenia.
Tu Vibert wyszedł z pracowni. Skoro drzwi zamknął za sobą, Tréjan rzucił się na krzesło.
— Mieć talent! zawołał, ponieważ posiadam go niezaprzeczenie i zarabiać zaledwie dwadzieścia pięć do trzydziestu luidorów miesięcznie, malując dla wyzyskiwacza pracy lubieżne obrazy, och! jakież to nikczemne, jakie upokarzające. Och! mój ojcze, dziki samolubie, który po zadowoleniu swych żądz i pragnień, pozostawiłeś mnie w nędzy, dla czego mnie na świat wydałeś? Krew, płynąca w mych żyłach, napawa mnie wstrętem do pracy, budzi we mnie pragnienie zbytku, chęci używania bez granic, a jestem ubogim i być nim nie przestanę! Walczyłem przeciw mej własnej naturze, chciałem nadludzką pracą zdobyć sobie sławę, majątek, by za pomocą tych sił zadowolnić moje upodobania, gusta, nawyknienia! I otóż zawiodłem się srodze! Do czegóż mnie doprowadziła ta rzemieślnicza praca? Czyż moją dzisiejszą egzystencję życiem nazwać można? Zostanęż kiedykolwiek jednym z tych, których obsypują