Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bnej sztuki w której by zdrajca nie użył na pomoc jakiegoś odurzającego narkotyku w postaci flakonu napełnionego likierem, lub winem. Nic mnie nie przekonywa, ażeby książę wierny owym tradycjom uśpić mnie tym sposobem nie pragnął. Stary to figiel, wiem dobrze, ale nieufność jest matką bezpieczeństwa. Postanowiłam więc być ostrożną w tym razie i odsunąwszy na bok smaczne potrawy, oraz wina topazowej i rubinowej barwy, poprzestałam na kawałku chleba i szklance wody ku wielkiemu osłupieniu służącej, która gestami usiłowała wyjawić swoje zdumienie.
Po skończeniu mej skromnej wieczerzy, wskazała mi łóżko, wielkie monumentalne łoże, umieszczone na wzniesieniu, pod perską złotem przerabianą zasłoną, na której tak jak i wszędzie widniała haftowana mitra książęca z koroną. Potrząsnęłam głową, aby kobiecie dać poznać, że się nie udam na spoczynek, a następnie gestem wskazując jej drzwi, oznajmiłam że odejść może.
Oddaliła się, pomrukując z cicha.
Zostawszy samą, usiadłam w fotelu naprzeciw płonącego ogniem kominka i snuć poczęłam całe pasmo uwag, jakie nie były ponętne bynajmniej. W tem rozmyślaniu usnęłam znużona, a skoro się przebudziłam, wstrząsana złemi marzeniami, szary blask dzienny wpływał do pokoju przez szerokie szyby okien.
Zrazu pomyślałam o ucieczce, lecz jednocześnie przekonałam się, że to było niemożebnem. Sypialnia i salon, stanowiły oddzielne moje schronienie. Gdym chciała pójść dalej znalazłam wszystkie drzwi szczelnie zamknięte, a po za temi drzwiami nieomylnie czuwano.