Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ową, „biedną kobietą“ ja byłam.
Zaledwie wysiadłam, gdy jakaś kobieta w podeszłym wieku, z pozoru wyglądająca na służącą, ukazała się we drzwiach pałacu, a złożywszy mi niski pokłon, pochylona prawie do ziemi, chciała całować me ręce, czego nie dozwoliłam jej uczynić. Z oznakami najgłębszego szacunku wprowadziła mnie do pałacowej sieni. Przystanąwszy tu zwróciłam się do mej przewodniczki zapytując:
Moja kobieto, powiedz mi gdzie jestem?
Służąca coś mi opowiadać zaczęła w swem rodowitem narzeczu, czego nierozumiałam wcale, ona zarówno nie znała francuskiego języka. W takich warunkach rozmowa pomiędzy nami stała się niemożebną.
Dała mi znak, ażeby pójść za nią, co uczyniłam bez wahania. Weszła wraz ze mną na obszerne schody, pokryte perskim kobiercem, a oświetlone wielką latarnią zawieszoną u sufitu. Przebiegłyśmy razem galerję, pełną obrazów i myśliwskich trofei, aż wreszcie zaprowadziła mnie do apartamentu którego bogactwo i zbytek w zdumienie mnie wprawiły.
Nie będę ci opisywała szczegółowo owych cudów, zbieranych widocznie całemi wiekami, w salonach i sypialni, niezmiernych rozmiarów. Widziałeś, kochany artysto, bezwątpienia owe nieporównanej piękności obicia, meble, jakie się znajdują w muzeum w Cluny. Posadzka w sypialni, zamiast kobierca, była okrytą futrami z lisów błękitnych, których wartość wynosiła więcej nad sto tysięcy talarów. Z tego jednego szczegółu, możesz łatwo sądzić o reszcie.
Pozapalane świece w wielkiej liczbie, jak gdyby na