Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie dając mu skończyć kobieta z roziskrzonym wzrokiem, zaciśniętemi pięściami poskoczyła jak rozwścieczona lwica.
— Ach! nikczemniku! krzyknęła, wpijając mu w szyję długie kościste swe palce, aby go udusić.
Przerachowała się jednak nieboga ze swoją siłą, osłabioną wiekiem i ścisłym postem czterodniowym. Odepchnięta przez tego łotra, padła na krzesło zalewając się łzami.
— Chciejże zrozumieć nareszcie, mówił, zbliżając się do niej, że cały ów melodramat jest zbytecznym i do niczego nie doprowadzi. Tracimy czas daremnie. Henryka czeka i niepokoi się. W dwóch słowach rzecz ci przedstawię. Sytuacja jest bardzo prostą. Zostałem ojcem dziecięcia, które dotąd nie ma nazwiska, lecz Które uprawnionem zostanie, skoro zaślubię pannę d’Auberive!
— Co? Henryka twoją żoną? krzyknęła, zrywając się nagle, nigdy, nigdy w świecie!
Robert wzruszył ramionami.
— Czyż sądzisz, rzekł, iż nie wiem, o czem ty myślisz, i co postanawiasz w tej chwili? Chcesz mnie oskarżyć przed panem d’Auberive jako ostatniego nędznika, łotra, godnego pogardy, ażeby mnie wypędził z pałacu. Pragniesz zarówno obmalować mnie w najczarniejszych kolorach wobec Henryki aby mnie znienawidziła o tyle, o ile kocha mnie teraz.
— I uczynię to, zawołała Urszula, przysięgam na Boga, uczynię!
— Nie! ty tego nie uczynisz... Nie będziesz miała