Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chloroform... nic więcej... odparł Loc-Earn, nie obawiaj się droga.
— Chloroform!... powtórzyła z trwogą córka pana d’Auberive, ależ to zabija — Tylko czasami... potrzeba umieć go użyć.
Powóz potoczył się dalej.

XXII.

Przystanęli wreszcie przed owym małym domkiem, wynajętym przez Roberta.
— Zapuść, Henryko na twarz woalkę, rzekł do niej. Nie chcę, ażeby cię tu widziano.
Zaledwie panna d’Auberive zdołała to uczynić, otwarły się drzwiczki powozu, a poza niemi ukazało się ciekawie spoglądające do wnętrza cyniczne oblicze Sariola. Uchyliwszy czapkę, wlepił wzrok w Henrykę, nic jednak dostrzedz nie mógł z przyczyny zapuszczonej przez nią gęstej koronkowej woalki.
— Jesteście oba? zapytał Loc-Earn.
— Tak, odparł Sariol, gotowi na usługi. Sądzę że to ta pani... dodał wskazując na uśpioną Urszulę.
— Tak właśnie... Trzeba ją wnieść natychmiast do domu, nie tracąc chwili.
— Fraszka... zrobimy to w oka mgnieniu. Dopomóż mi pan, jeśli łaska.
Robert z Sariolem zajęli się wydobywaniem z powozu Urszuli, czyniąc to ostrożnie, jak gdyby mieli sprawę z przenoszeniem kruchego pakunku. Z owym w ten sposób podzielonym ciężarem szli przez ogródek. Do mieszkania, gdzie na łóżku słomą usłanem, ostrożnie