Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po tych wyrazach zapanowało milczenie między obecnymi. Henryka płakała, ocierając oczy bezustannie, Loc-Earn począł śledzić Urszulę. Uśmiechnął się spostrzegłszy, iż stara ta kobieta, kołysana monotonnym ruchem powozu drzemać zaczęła. Walczyła ze snem nieboga, pragnąc zachować przytomność, sen jednak pokonał jej usiłowania. Oczy bezwiednie się zamykały, głowa chwiała się z jednego ramienia na drugie, aż wreszcie zwyciężona, wsparłszy się o boczną krawędź powozu, chrapać głośno zaczęła.
Biedna kobieta mniej była winną, niż się zdawało z pozoru.
Robert, wszedłszy do jej mieszkania w południe, dał jej jakieś polecenie do spełnienia ze strony Henryki, i przez parę minut pozostał sam w obec napełnionego zupą talerza Urszuli i kieliszka wina. Wyjaśnia nam to w zupełności ową senność służącej.
Powóz toczył się ciągle, pozostawił jednak na lewo drogę, wiodącą do stacji Orleańskiej, a przejechawszy prawie cały Paryż, zawrócił się ku górzystym wyniosłościom, okalającym równinę Montrouge. Przebywszy fortyfikacje, wjechał w odkryte pola, jakie powyżej opisaliśmy.
Loc Earn dobył natenczas z kieszeni maleńką flaszeczkę i kawałek waty, którą napuściwszy kilkoma kroplami płynu, przytknął ją do nosa Urszuli. Kobieta natychmiast chrapać przestała, a jednocześnie woń ostra, przenikliwa, napełniła wnętrze powozu.
— Co to jest? zawołała Henryka, wyrwana nagle z dumania. Co znaczy ta woń zabijająca?