Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 1.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ ojciec cię szanuje, poważa.
— Jego szacunek zmieniłby się dla mnie w pogardę, a ja bym nie zniósł pogardy! Honor, przed wszystkiem honor!..
— Mówisz o swoim honorze, odpowiedziała z goryczą, a cóżeś z moim uczynił?
— Twój jest zabezpieczonym, ponieważ nikt nie wie o istnieniu naszej tajemnicy.
— Powiedziałam ci, że kłamstw nie znoszę.
— Milczenie nie jest kłamstwem.
— Zachowaj więc owo milczenie, jeżeli ci się podoba, ja mówić będę!
— Nawet gdybym cię błagał o zachowanie tajemnicy?
— Nawet i w takim razie!
— A gdybym ci mówić zabronił?
— Nie usłucham.
— Czyń więc, co ci się podobał, zawołał gniewnie Loc-Earn, masz wolną wolę, lecz i ja mam swoją. Aby się uchronić przed tak haniebnem posądzeniem jeden sposób mi pozostaje. W chwili gdy pan d’Auberive dowie się, że jestem twoim kochankiem, rozsadzę sobie czaszkę wystrzałem z rewolweru. W obec mojego trupa zmuszonym będzie przyznać, iż cię prawdziwie kochałem, ciebie jedynie, a nie twój majątek, i że jeżeli popełniłem winę, odkupuję ją zadośćuczynieniem!
Henryka pochyliła głowę w milczeniu. Uczuła się być zwyciężoną. Robert zatryumfował raz jeszcze. Wobec tak wysokiego pojęcia honoru i osobistej godności, wzrastało dla niego jej uwielbienie. Mimo to od owej chwili córka pana d’Auberive starała się unikać Loc--