Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/560

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To samo właśnie pytanie, zadawałem sobie sam, to samo pytanie jemu postawiłem... bo już nie potrzebuję mówić panience, że jak tylko się dowiedziałem, iż o Piotra rzecz idzie, nie myślałem już wcale uciekać!... On mi tedy mówi:
— „Podmajstrzy jest człowiek zacny i bardzo na swojem miejscu, ale... słyszę... głupstwo zrobił!... Co on miał za ansę do tego fanfarona, że go tak ni ztąd ni zowąd wsadził w kanał głową na dół!?...”
— Na to ja panienko, zawołałem, nieprawda!... i przysięgłem mu na wszystkie świętości, że Piotr Landry jest niewinny...
— „Pewno tak jest, kiedy tak mówisz! — odpowiedział Saturnin — ale swoją drogą, nabrało się przeciw niemu dużo ciężkich, zarzutów, i jego sprawa wcale nie jest dobra!... Wszyscy o tem wiedzą w więzieniu... a oni się na tem znają!... Biedny stary... już kiedyś tego próbował, i to jest recydywa!... kiepski interes!... Wpakują go za to na dwadzieścia lat do ciężkich robót, a może go nawet wyślą do Brestu lub Tulonu na wieczne czasy... Nie ma czego zazdrościć, nie świetny to los!...
Czy pryncypał i jego córka, zawsze się nim tak bardzo interesują jak dawniej?...”
— Odpowiedziałem tedy, że panienka interesuje się nim więcej jak kiedykolwiek, bo panienka wie dobrze, że w tej całej sprawie, on nie jest więcej winien niż dziecko nowo narodzone.„
— Kiedy tak — rzekł Saturnin — znalazłby się może środek na wszystko, i może by się udało wy-