Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

giem okoliczności, zamieniony na piskliwy sopran, wrzeszczał:
— Gdzie on jest?... gdzie on jest?... jakto, wylądował na naszych wybrzeżach, przybył szczęśliwie, po tylu burzliwych podróżach morskich i pozostawiono mnie w nieświadomości... mocy niebieska, jakiż straszny ból serca me przenika!...
W tejże samej chwili, pani Blanchet ukazała się na ganku, zbiegła ze schodów szybciej, niżby się można było spodziewać, po jej wielkiej tuszy, i potoczyła się ruchem wirowym aż do pana Verdier, którego chwyciła za obie ręce. Zdawało się, że głębokie wzruszenie i nadmiar uczuć najżywszych tamuje jej oddech, z piersi jej wydzierały się przerywane, dobrze niezrozumiałe wykrzykniki, które w jej przekonaniu najpatetyczniejszy efekt wywrzeć miały.
Pan Verdier nie zadawał sobie wcale pracy nad ukryciem zniecierpliwienia, z powodu tego wybuchu czułości, nie w porę się objawiającego. Zmarszczył brwi, i wyrwał ręce z uścisków starej dewotki, mówiąc głosem ostrym:
— Już dobrze, pani Blanchet, bardzo dobrze... jesteś pani zachwycona żem powrócił... wierzę temu, nie wątpię... ale chwila jest źle wybrana... pani to sama widzieć powinnaś... jestem zajęty...
— Ach panie! — ciszej już wołała wdowa, po poruczniku straży ogniowej — czyż można rozkazywać swej radości gdy ta się przepełnia?... Czy można nakazać milczenie swojemu sercu, w zachwycie, i powiedzieć mu: „Milcz serce moje, milcz!... miarkuj twe bicie... chwila nie jest stosowna!... będziesz biło później do woli!...” O nie, nie!... to niepodobna... niepodobna.. niepodobna!...