Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ah! panie Andrzeju — spytał — paneś ją dobrze nazwał: dobry anioł!... Pan umiesz kochać, pan!... zasługujesz abyś ją uszczęśliwił, i przez nią szczęścia zaznał...
Młody człowiek zaczerwienił się gwałtownie.
— Piotrze — zawołał żywo z największem pomieszaniem — co znaczą te nieostrożne słowa?... czyś dobrze pomyślał nad tem coś wyrzekł?...
— Niech mi pan tego nie bierze za złe, panie Andrzeju odpowiedział starzec — odgadłem pańską tajemnicę, ale bądź pan spokojny, jest w bezpiecznem schronieniu!... O! to pewne, że ja jej nigdy w życiu nie zdradzę!... Oddałbym krew moją aż do ostatniej kropli za to ukochane dziecko, i za pana, pan to wiesz dobrze i gdyby to odemnie zależało, panna Lucyna Verdier, od dziś za tydzień, nazywałaby się panią de Villers...
Są słowa od których gniew topnieje w sercach zakochanych tak jak ostatnie śniegi zimowe, topnieją od pierwszych promieni słońca. Słowa starego podmajstrzego takiż sam właśnie natychmiastowy odniosły skutek, i młody kassyer uczuł już tylko dla poczciwego starca politowanie połączone z pobłażliwością i życzliwością.
— Wszystkie grzechy niech będą odpuszczone, mój biedny Piotrze!... — powiedział do niego tonem, który już nie był surowym; — zrobiłeś źle łącząc moje imię z imieniem panny Lucyny, ale ja ci to przebaczam, ponieważ to twoje przywiązanie do niej i do mnie tak ci mówić kazało, i ponieważ spodziewam się, że nikt się o tem nigdy nie dowie... Idź, i nie zapominaj, że masz we mnie przyjaciela, i byłoby nie dobrze zmartwić mnie jaką nową nieostrożnością...