Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, w istocie, powiedziałem, proszę pani — odpowiedział — ale ten człowiek zapomina dodać, że nie miałem innego środka dla pohamowania, niedającej się niczem wytłomaczyć zuchwałości, z jaką chciał mnie do pani niedopuścić...
I Maugiron opowiedział w kilku słowach scenę, którąśmy dopiero co przedstawili przed oczy naszych czytelników, opuszczając tylko starannie słowa dotyczące mniemanych jego projektów do ręki Lucyny.
— Oto cała prawda — dodał kończąc — niech ten człowiek, który słyszy co mówię, zada mi kłam, jeżeli jest tak bezczelny!...
— Czy masz co do powiedzenia? — wyrzekła Lucyna.
— Podmajstrzy opuścił głowę.
— Zatem — kończyła młoda dziewczyna — tyś się zachował w sposób tak dziwny, niczem nieusprawiedliwiony, nie możliwy do zrozumienia?...
— Tak panno Lucyno, zrobiłem to wszystko o co mnie on oskarża — wyszeptał Piotr.
— Jeżeli tak jest, to naprawdę zasługujesz sto razy raczej niejeden, na to aby cię wypędzono z tego domu!... Pan Maugiron miał wielką racyę, że ci groził poskarżeniem przedemną, która tu reprezentuję mojego ojca, i jeżeli on tego żąda, muszę wymierzyć sprawiedliwość!...
Twarz podmajstrzego zmieniła się.
— O! panno Lucyno — szeptał głosem drżącym, wyciągając ku młodej panience błagalne dłonie — miej litość nademną!.. zatrzymaj mnie!... Gdyby mi przyszło! opuścić ten dom... gdybym był wypędzony, przez ciebie, przeszedłszy próg tego domu, poszedłbym położyć się nad