Przejdź do zawartości

Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak? — dagadnął gentleman w granatowym surducie — należysz pan do uczciwego stronnictwa? (Jakobini w tamtych czasach przysądzali sobie nazwę uczciwego stronnictwa).
— Jestem szczery nawskroś protestant i dziękuję za to Bogu — odparł kapitan (po raz pierwszy poruszał wobec mnie kwestję religji, a jak dowiedziałem się potem, na lądzie uczęszczał pilnie do kościoła) — przykro mi też patrzeć na bliźniego, znajdującego się w trudnem położeniu.
— Czy mówisz pan prawdę? — pytał nieznajomy. — Wyznam wszystko szczerze. Należę do uczciwego stronnictwa, prześladowanego obecnie i gdybym wpadł w ręce czerwonosurdutowej szlachty, byłoby źle ze mną. Teraz jechałem do Francji i właśnie krążownik francuski dążył na moje spotkanie, gdyście zatopili łódź naszą w morzu, żałuję bardzo, że się wam samym to nie przytrafiło! Statek francuski znikł mi z oczu wśród mgły. Chcę wam więc zrobić propozycję: jeśli mnie wysadzicie na ląd, gdzie wskażę, wynagrodzę was hojnie.
— Do Francji? — pytał kapitan. — Nie panie, tam jechać nie możemy; ale jeśli gdzieindziej udać się zechcesz... o tem pomówić nie zawadzi. Na nieszczęście Hoseason zau-