Przejdź do zawartości

Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy to pańscy przyjaciele? — dowiadywał się Gloseaton.
— Trudno o lepszych — brzmiała odpowiedź — wątpię, czy podobnych znalazłby pan między swymi majtkami, jak wierne psy ginąć byli za mnie gotowi!
— O! — zawołał kapitan, przypatrując się ciągle nieznajomemu — więcej znajdzie się takich ludzi na świecie, niżeli statków do ich przewożenia.
— To prawda niewątpliwa — zauważył przybysz — wydajesz się pan człowiekiem bystrego umysłu.
— Bawiłem czas jakiś we Francji — odparł kapitan, a nacisk, położony na tych słowach, dowodził, że nadawał im głębsze znaczenie.
— Niejeden człowiek tam bawił — odparł nieznajomy chłodno.
— Niewątpliwie w celu nabycia pięknych strojów — wtrącił Hoscason.
— Oh! z tej strony wiatr wieje! — zawołał gość, kładąc rękę na pistoletach swoich.
— Nie bądź pan taki prędki — przestrzegał kapitan — nie chwytaj za broń, póki nie zachodzi tego istotna potrzeba. Masz na sobie uniform francuskiego żołnierza, a w ustach ostry język Szkota; spotyka się to w obecnych czasach u wielu poczciwych ludzi, którym dwulicowość taka nie przynosi ujmy.