Przejdź do zawartości

Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwierza? fajkę kamienną? ptaka miauczącego niby kot? papugę kardynała, czerwoną, jak krew? Powiedz szczerze, czem mógłbym ci zrobić przyjemność?
Dochodziliśmy już właśnie do łodzi; podał mi rękę i pomógł wsiąść.
Nie przypuszczałem żadnego podstępu, sądziłem (biedny szaleniec), że znalazłem dobrego przyjaciela, szczerego doradcę i cieszyłem się nadzieją zobaczenia okrętu. Gdyśmy tylko nadeszli, łódź odbiła od wybrzeża i popłynęła na pełne morze; rozradowany ruchem wioseł, widokiem oddalających się wybrzeży, stopniowem w moich oczach zwiększaniem się statku, do którego dopływaliśmy, odpowiadałem bez sensu na zadawane mi przez kapitana pytania.
Gdyśmy dobili do dwumasztowca, zkąd rozlegały się wesołe krzyki majtków, zajętych robotą, Hoscason oświadczył, że on i ja wysiądziemy pierwsi i kazał zarzucić dla mnie linę z masztu. Przepasany tą liną, uniesiony zostałem w powietrze, a po chwili znalazłem się na pomoście, gdzie kapitan czekał już na mnie. Stałem odurzony kołysaniem się statku, trochę przestraszony chwilową, napowietrzną podróżą, a jednak szczerze ucieszony temi nowemi dla mnie wrażeniami. Kapitan tłomaczył mi wszystko i zaznajamiał mnie z nazwą każdej rzeczy.
— Gdzież jest stryj? — zapytałem nagle.
— Oto on — odparł Hoscason, rzucając na mnie surowe wejrzenie.
Byłem zgubiony. Wyrwałem się z rąk Hoscason’a i pobiegłem na przód statku. Ujrza-