Przejdź do zawartości

Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mnie zasadzili do rzemiosła; wolę tysiąc razy obecne zajęcie.
Mówiłem, że każde rzemiosło byłoby lepsze od prowadzonego przez niego trybu życia, narażającego na ciągłe niebezpieczeństwo utraty życia nietylko wskutek wypadków na morzu, ale i z powodu złego obejścia jego przełożonych. Przyznał mi słuzność, zaczął wychwalać korzyści życia, doznawane przyjemności, gdy się wysiada na wybrzeże z kieszenią, pełną pieniędzy, używa rozkoszy, jak dorosły mężczyzna, kupuje jabłka, cukier owsiany, zadziwia wszystkich śmiałością mowy i obejścia.
— Z drugimi bywa jeszcze gorzej, niżeli ze mną — dowodził — np. dwudziestomoździerzowcy. Oh! rety! gdybyś się z nimi spotkał! Widziałem starego, jak ty mężczyznę (uważał mnie za starego) miał brodę, był przystojny, jakże krzyczał i lamentował, gdyśmy odbili od brzegu. Nażartowałem sobie dobrze z niego. Potem miewaliśmy także malców, ot tycich zaledwie. Ja zawsze utrzymywałem między nimi porządek. Miałem przy sobie gruby rzemień, którym okładałem ich skutecznie.
I tak dalej opowiadał, aż wreszcie domyślałem się, że mówiąc o dwudziestomoździerzowych, miał na myśli nieszczęśliwych zbrodniarzy, wysyłanych do ciężkich robót za ocean, a te nieszczęśliwsze jeszcze, bo niewinne istoty, były skradzione dzieci, wywożone w celach zysku lub osobistej zemsty.
Stanąwszy na wzgórzu, mogliśmy okiem objąć całą okolicę. Zatoka Forth, jak wia-