Przejdź do zawartości

Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzierzawili ziemie, bo trzeba jednego ze Stewartów na śmierć zagłodzić, a zadowolić rudego psa, zwanego Campbell’em.
— Zadziwiająca historja — wtrąciłem — jakkolwiek jestem Whigiem, cieszę się, że ten człowiek został pokonany.
— On pokonany? — powtórzył Alan — świadczy to, że nie znasz Campbell’ów, a tem mniej Rudego lisa. Nie uzna się pokonanym, póki jedna kropla krwi płynie w żyłach jego. Gdy jednak chwila sposobna nadejdzie i będę miał czas urządzić małe polowanko, zarośla całej Szkocji nie ukryją go przed zemstą moją.
— Alanie — rzekłem — ani to rozumnie, ani po chrześciańsku wypowiadać tyle słów bluźnierczych; nie wyrządzą one krzywdy Rudemu lisowi, a tobie zaszkodzić mogą. Mów, nie unosząc się, co nastąpiło później?
— Słuszna uwaga twoja Dawidzie — przyznał Alan — słowami nic nie zwojuję; za wyjątkiem tego, co wspominasz o chrześciaństwie, dzielę zdanie twoje.
— Wszak wiadomo każdemu — zauważyłem — że nauka Chrystusa zabrania zemsty.
— Widać, że jesteś uczniem Campbell’a. Wygodnie byłoby dla niego i jemu podobnych, aby nie istniała na świecie broń, z której strzelać można z za krzaku w puszczy. Ale chciałeś wiedzieć, jak ten niegodziwy człowiek postąpił?
— To właśnie usłyszeć pragnę.
— Widząc, że nie może pozbyć się prawych dzierżawców obranymi środkami, zaprzysiągł im zgubę, choćby używając do niej