Przejdź do zawartości

Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jej nieobecność była dla mnie dowodem silnie przeciw niej świadczącym. Mogłem napisać do hrabiego i wygnać powiernicę, ale nie chciałem pani prześladować. Zachowywałem się spokojnie i uważnie wyczekiwałem chwili jej przybycia, a trudniej powrócić niż wyjść niepostrzeżenie.
Tego samego wieczora o dziewiątej w nocy, kręcąc się to po podwórzu, to koło loży odźwiernego, gdzie udawałem że z psem się bawię, spostrzegłem zasłoniętą, licho ubraną i jakby przez wiek pochyloną kobietę, przechodzącą milczkiem koło loży szwajcara i idącą szybko po schodach prawego pawilonu prowadzących do pokojów pani. Rzuciłem się w ślad za nią. Biegła prędko pomimo wieku i pochylenia i w chwili kiedy miałem już ją dopędzić, drzwi od kredensu zamknęły się za nią.

XLVI.

Zgniewałem się na szwajcara, że bez zapytania przepuszcza nieznajomych ludzi. — Znam ją bardzo dobrze odpowiedział; to ciotka panny Hurst, Przychodzi do niej bardzo często. To bardzo poczciwa stara Angielka.
— Cóż myśleć o tem wszystkiem? Co robić w takim składzie rzeczy, aby nie wywołać skandalu. Byłem pewny swego; ale gdzież dowody? Nazajutrz rano Roger widział i ucałował matkę, był wesół i szczęśliwy. Zawołano doktora. Helena mówiła, że pani czuje się o wiele zdrowszą i chce się zapytać czy wolno jej wstać i wyjść na powietrze. Lekarz znalazł ją zdrową, polecił przechadzkę powozem i radził wyjechać na wieś.
Zaprzyjaźniłem się bardzo z buldokiem szwajcara i pod tym pozorem pilnowałem podwórze i bramę hotelu. O pierwszej z południa wyszła hrabina z Rogerem, księdzem i Heleną. Była świeża i piękna jak pączek róży — bez śladów choroby. Powinna by