Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się środkowym punktem światła. Anastazya rzuciła się gwałtownie w tył, uciekając przed światłem.
— Tędy! — krzyczał człowiek. — Czy jesteście wszyscy cali?
Alina, wiszcząc, biegła ku przybyszowi, i została natychmiast przerzuconą głową naprzód po za mur.
— Teraz, chodź ty, Anastazyo, na ciebie kolej — wołał mąż.
— Nie mogę — odpowiedziała.
— Czy mamy wszyscy umierać z przeziębienia, pani? — zagrzmiał doktor Desprez.
— Możesz iść! zawołała. — O, idź, idź sobie! Ja tu pozostanę; nie jest mi wcale zimno.
Doktor wiął ją za ramię z westchnieniem.
— Czekaj! — wrzasnęła. — Nałożę je.
Wzięła znowu nienawistne pantalony do rąk, ale odraza, jaką w niej wzbudzały, przemogła wstyd.
— Nigdy! — zawołała, drżąc, i rzuciła je daleko w ciemną przestrzeń.
W mgnieniu oka doktor porwał małżonkę i uniósł ją ku studni. Tam stał człowiek z latarnią. Anastazya zamknęła oczy. Zdawało jej się, że wybiła ostatnia godzina. Jak została przeniesioną, tego sama nie wiedziała, ale gdy raz już znalazła się po drugiej stronie, zajęła się nią uprzejmie żona sąsiada i otuliła w ciepłą kołdrę.
Przygotowano łóżka dla obu kobiet, odzież rozmaitej wielkości dla doktora i Jana-Maryi. Przez resztę nocy, podczas gdy pani drzemała pomiędzy jednym a drugim atakiem histerycznym, małżonek grzał się przy ogniu i rozprawiał przed podziwiającymi go sąsiadami. Wykazywał im szeroko przyczyny wypadku.
— Latami całemi — tłómaczył — katastrofa wisiała w powietrzu. Jedna oznaka następowała po drugiej: wiązania się rozluźniły, cement pękł, stare ściany się pochyliły z wewnątrz; nareszcie, zaledwie trzy tygodnie