Przejdź do zawartości

Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

był mój punkt obserwacyjny. Stamtąd, dzień za dniem, spoglądałem na płaskowzgórze w dole i na wielki, stary dom, i mogłem widzieć Filipa, nie większego od muchy, jak uwijał się po ogrodzie. Czasami mgły przysłaniały mi widok, póki ich nie rozpędził wiatr górski, czasami dolina drzymała podemną w niezmąconym blasku słońca, czasami nie mogłem jej dojrzeć po za słotą deszczową. Ten odległy punkt, te otaczające mnie zewsząd widoki miejsc, gdzie życie moje zostało tak dziwnie zakłóconem, dogadzały zmienności mego usposobienia. Spędzałem tam dnie całe, rozpatrując w myśli różne okoliczności naszego położenia, to skłaniając się ku poszeptom miłości, to nadstawiając ucha na głos rozsądku, a najczęściej chwiejąc się niepewnie pomiędzy obojgiem.
Pewnego dnia, gdy siedziałem na skale, ujrzałem przechodzącego drogą bardzo niepozornej miny wieśniaka, otulonego w płaszcz. Był on obcym w tej okolicy i widocznie nie znał mnie nawet z pogłosek, gdyż zamiast przejść na drugą stronę, zbliżył się i usiadł obok mnie. Wkrótce rozgadaliśmy się. Pomiędzy innemi powiedział mi, że był niegdyś poganiaczem mułów i dawniej często przebywał w tych górach; później towarzyszył armii ze swymi mułami, zebrał mały kapitalik i żyje teraz spokojnie z rodziną.
— Czy znasz ten dom? — zapytałem, wskazując rezydencyę, gdyż wszelka rozmowa, nie tycząca się Olalli, nużyła mnie prędko.
Spojrzał na mnie ponuro i przeżegnał się.
— Aż nadto dobrze — odparł — tam to jeden z mych towarzyszy zaprzedał się djabłu, Najświętsza Dziewico, chroń nas od pokus! Ale nie minęła go słuszna zapłata, płonie teraz w najczerwieńszem miejscu piekła!
Owiał mnie nagły lęk, niezdolny byłem przemówić słowa, a wieśniak prawił dalej, jakby sam do siebie: