Przejdź do zawartości

Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słuchał mnie bardzo cierpliwie i bez ździwienia, a gdy skończyłem, siedział czas jakiś milcząc, zamyślony. Potem zaczął:
— Kościół — i natychmiast przerwał, przepraszając uprzejmie. — Zapomniałem, moje dziecko, że nie jesteś katolikiem — rzekł. — A jednak, w okoliczności tak niezwykłej, nawet Kościół zaledwie może co postanowić. Ale czy chciałbyś mieć moje zdanie? Sennorita jest w sprawie tego rodzaju najlepszym sędzią; przyjąłbym jej wyrok.
Po tych słowach wstał i oddalił się; odtąd okazywał się daleko mniej gorliwym w swych odwiedzinach. Istotnie, gdy już zacząłem przychodzić do siebie, wyraźnie obawiał się i unikał mego towarzystwa, nie żeby mi niechętnym był, ale jak człowiek, który ucieka przed niepokojącym go sfinksem. Wieśniacy również stronili odemnie i niechętnie służyli mi za przewodników w górach. Widziałem, że patrzyli na mnie krzywo, a najprzesądniejsi żegnali się za mojem zbliżeniem. Z początku przypisywałem to moim heretyckim wierzeniom, lecz powoli zaczęło się mi rozjaśniać, że zgroza, jaką budziłem, pochodziła stąd, iż dłuższy czas przebywałem w rezydencyi. Wszyscy pogardzamy dzikimi przesądami ciemnych chłopów, a jednak czułem, jakoby mrożący cień opadał na moją miłość i unosił się nad nią bezustannie. Nie zabiło to wprawdzie mojej miłości, ale, przyznać muszę, znacznie ostudziło mój zapał.
O kilka mil na zachód od wioski znajdował się wyłom w Sierrach, skąd oko mogło krążyć swobodnie ponad rezydencyą. Tam zwykłem był przesiadywać codziennie po kilka godzin. Mały lasek wieńczył szczyt wzgórza, a w miejscu, gdzie wązka ścieżka wyłaniała się z leśnych zarośli, zwiszał się ponad niemi olbrzymi głaz skalny, na którym stał krucyfiks naturalnej wielkości z niezwykle bolesnym wyrazem w wykonaniu. To