Przejdź do zawartości

Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nął Helenę pytającem spojrzeniem. Gdyby biedna kobieta mogła była zdobyć się na siłę uczynienia spokojnej obserwacyi, nie byłaby w oczach jego dostrzegła ni śladu tej niebiańskiej szczęśliwości, która dla kochanki stanowi rozgrzeszenie jej winy. Było to samo pogardliwe spojrzenie, z jakiem przyglądał się niedawno pieszczotom Alfreda z Heleną. Ale ta ostatnia utraciła zimną krew w walce z miotającemi jej sercem uczuciami. Po chwili, gdy znów uklękła u stóp Armanda, tuląc głowę do jego piersi, twarz młodego człowieka zmieniła wyraz, oczy jego pałały szaloną, namiętną żądzą. Czuł blizko siebie to piękne, młode ciało; dotykał ręką ramion, których piękne kształty podziwiał już kiedyś na balu; odurzała go upajająca woń, unosząca się koło każdej kobiety; przyciskał usta do powiek, które drżały pod jego pocałunkiem.
— Czy ty przynajmniej cieszysz się tą myślą — zapytała Helena a w głosie jej dźwięczał niepokój.
— Co za pytanie! — zawołał Armand — ależ ty nie znasz piękności twych oczu — mówił dalej, składając długi pocałunek na jej przymkniętych powiekach, — wdzięku twej twarzy — tu głaskał ją dłonią — miękkości twych włosów — tu odetchnął głęboko, wdychając woń ich jak zapach kwiatu — i wdzię-