Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zrodzony? Byleby to tylko był syn!... Boję się strasznie, żeby to nie była córka, żebym w jej rysach, w jej oczach, ruchach, gdy wyrośnie, nie odnalazł tożsamości typu, który mnie kolejno tak pociągał i o takie przyprawiał cierpienia. Byłoby to nieustanne wznawianie tragedyi mego małżeństwa, uosobionej w tej postaci, która wzięłaby jakąś cząstkę z każdego z nas, z Eweliny, ze mnie i z Antoniny. Byłoby to owo wrażenie kazirodztwa, które mnie dręczy, ale już niezniszczalne, chodzące, żywe... I boję się, boję się uczuć, które mogłyby powstać w mem sercu. Można nienawidzieć własne dziecko, to okropne, ale się zdarza. Bodajby los oszczędził mi tego ciosu!...
Nasze pożycie małżeńskie jest tak mało zespolone, pomimo, iż istniejemy przy sobie, że Ewelina pragnie właśnie namiętnie córki, gdy mnie myśl o jej narodzinach przejmuje zgrozą. Nie domyśla się do jakiego stopnia mnie dręczy, gdy, siedząc ze mną przy kominku, prawi mi o swoich ambicyach macierzyńskich. Podaje mi wówczas takie czyste i proste powody, dla których wolałaby córkę; powody, wynikające z jej prawego, uczciwego sposobu pojmowania 1 odczuwania życia.
— Córka, widzisz — mówiła mi nie dalej jak wczoraj — stanie się jakby przedłużeniem mojego dzieciństwa. Będzie dla mnie tem, czem ja byłam dla matki. Ja zaś będę dla niej tem, czem matka była dla mnie. Zacznie się dla mnie nanowo, z rolami