Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obecność przejmowała tę śliczną istotę! A ja, jak zupełnie zapomniałem o wszystkich rozumowaniach wczorajszych i dzisiejszych! Była dla mnie w tej chwili taka rozkoszna, to rozrzewnione powitanie takie było podobne do powitania, z jakiem spotykałem się niegdyś, za dni dawnego szczęścia, że przestałem się zastanawiać. Sposobność rozmawiania z nią sam na sam przez kilka minut była zbyt kusząca, — uległem. Zbiegłem ze schodów i stanąłem przy niej.
— Ciocia jest tu gdzieś niedaleko... — rzekła, skoro tylko zamieniliśmy pierwsze banalne frazesy. Widziałem, i to wrażenie wzmogło jeszcze ogarniający mnie rozkoszny niepokój, że była bardzo wzruszona, iż ją tak zaskoczyłem i niepewnym głosem wypowiedziała te wyrazy, jakby szukając w nich obrony.
— Służba już jej szuka — przerwałem — ale dostrzegłem panią i zeszedłem do ogrodu. Tak mało mam sposobności rozmawiania z panią bez świadków!...
Słuchałem siebie, mówiąc te słowa zupełnie przeciwne tym, które powinienem był wypowiedzieć. Honor mój potępił je w tejże samej chwili. Ale stała przedemną i, dla ukrycia zmieszania, układała wolną ręką róże w koszyku; a jej spuszczone powieki tak mi przypominały wyraz twarzy tamtej, zupełnie ten sam, że to podobieństwo musiało się zakończyć wybuchem tkliwości, jak wówczas, trzeba mi tego było poprostu, za jakąbądź cenę.
— Niech mi pani da jedną różę — prosiłem, a nigdy jeszcze nie mówiłem do niej tak wyraźnie — za-