Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jest w chwili kiedy byłem zupełnie pewny, że zastanę Ewelinę, zadzwoniłem do kraty willi „des Cystes”. Pani Muriel i panny były w domu. Od pierwszych kroków w alei powróciło mi przejmujące, jak rzeczywistość, wspomnienie pierwszej schadzki z moją kochanką w „ Jardin des Plantes.” Ogarnęła mnie ta sama gorączka nerwowa, co wówczas, tak samo skupiło się całe życie moje w pragnieniu jej obecności, serce biło mi tak samo, uderzeniami krótkiemi i przyśpieszonemi, tak samo dławiło mnie w gardle, jakgdyby mi je ręka jakaś ścisnęła. Ta tożsamość wrażeń dawnych i dzisiejszych, powinna była wygnać mnie z tego miejsca. A tymczasem wprost przeciwnie, czarowała mnie, nęciła, przyciągała. Tam to, w owej chwili, zrozumiałem jaka świętokradzka robota „podsuwania“ dokonywała się w mojem sercu, i do czego właściwie zmierzałem — nie cofnąłem się jednak! W wielkim salonie, do którego wprowadził mnie lokaj, nie było nikogo. Zapukał tedy do drzwi pokoju hrabiny, poczem nie otrzymując odpowiedzi, powiedział mi, że jest pewnie w ogrodzie, i że pójdzie mnie zaanonsować. Pozostałem zatem sam w salonie, gdzie wszystko mówiło mi o Ewelinie, wpatrzony w miejsce, gdzie ona siada zazwyczaj, a myśl, że nie usiądę tam już nigdy przy niej, przejęła mnie nagle dotkliwym bólem. I bólem przejął mnie również przecudny widnokręg, roztaczający się po za oknami, i krajobraz z zielonemi pinjami, z szafirowem morzem i fiołkowemi wyspami, na którego tle nie ujrzę już odcinającej się czystej linii jej profilu!