Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sama stawia pytania i daje odpowiedzi, tak, że rozmawianie z nią ogranicza się słuchaniem lub udawaniem, że się słucha.
Mogłem tedy z całą swobodą studyować twarz młodej dziewczyny i odnajdywać w niej rysy oblicza mego widma, jak w kopii, wykonanej z pamięci odnajdujemy rysunek oryginału. Antonina, moja Antonina przynajmniej, ta, którą ja znałem, i która tyle przeżyła i przecierpiała, była bledsza. Cera jej nie miała zaróżowionego blasku, puszku młodości tej cery. Ale ta sama to krew blondynki, krew, która za lada rumieńcem rozświetla twarz całą falą głęboką i przejrzystą! Antonina miała dokoła oczu ciemne obwódki, które nie okrążają świeżych powiek Eweliny. Ale to samo to spojrzenie, te same błękitne źrenice, takie łagodne i takie nieprzeniknione zarazem, ten sam w nich wyraz pieszczoty i surowości, nadmiernej wrażliwości i silnej woli!... Antonina nie miała — nie miała już — tego śmiechu dziecięcego, szczerego. Ale te same to usta, pełne, wypukłe, ze zmarszczką w kąciku warg, zdradzającą gorycz nieświadomą, wrażliwość nieustannie powstrzymywaną i zbyt subtelną! Lica Antoniny były szczuplejsze, bardziej zapadłe, ale miała ten sam dołek, tam, na lewo, i tę samą, wyraźnie zarysowaną, linię podbródka. Ewelina ma też z matki czoło zamyślone, nos wązki, odcień włosów, kibić, ręce i nogi, i w całej postaci te nieokreślone cechy namiętności i panowania nad sobą, żądzy i powściągliwości, które stanowiły charakterystykę Antoniny.