Przejdź do zawartości

Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
Dama.

Racz przyjąć pokłon, o panie.
Patrz, patrz, rój masek skrzydlaty z ogrodu wbiegł niespodzianie.

(Wpada maskarada Zefirów.)
Zefiry.

Wietrzyki my, pośredniki — od mrozu w nagły skwar,
Z zacienia w światła żar,
Ze smętku w szczęścia sny;
Na serca tchniemy czar,
Upojeń, szałów tchy;
Wenery myśmy posły, rój lekkich Amora mar.
Gdy lęka się i nie śmie z warg trysnąć jak sto słońc
Jęk słodkich serca żądz,
Gdy schnie i rwie się mrąc
Głos pałających łon,
Szalony pragnień ton, —
Pragnienia i westchnienia my wam szepczemy drżąc.
Wkrąg ponęt swych i tajni ten świat radosny tka
Zawoje, gęste niby mgła,
I źle naruszać je.
Skromności sroga gra
Próżno przeciwić się chce;
Myśmy wiewy niewinne, wiejące z niebios dna.

(Zefiry wybiegają.)
Dama, tańcząc.

Uśmiechnij się pan! oblubieńcem wszak byłeś mym od wieka.

Kawaler.

Wypadek dość osobliwy, lecz śmiać się? — chyba z człowieka!