Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przedział, którym się my, cnotliwi, od oskarżonego Rebursisty odgrodzić chcieliśmy.
»Aż oto nastaje — ciągnął mówca, rytmicznie głos podnosząc — nastaje żniwo, żniwo złotoplenne, że tak powiem. Obywatel dojrzał, wykłosił się, kwitnie, szumi, bywa ścięty, młócony, mełty, wyciera się, pytluje, piecze, kwaśnieje, schnie i pokrywa się pleśnią... Oto bruk, ulica... Oto piesi... Wszyscy obuci w obuwie złożone z podeszwy i z wierzchu; wszyscy ubrani w ubranie, które tułowiom prawnoległoboczną równość nadając, spojenie kończyn dolnych od niebezpieczeństwa publicznego chroni, podwójność ich w sposób nierodzący złych myśli uwidocznia i dozwala na pewną nieuniknioną a równowagi tułowia nie psującą tychże kończyn rozbieżność... Oto znów jezdni... Bądź na kurs wzięte, bądź wypożyczone z remiz i wozowni, bądź własne, bądź cudze, różnorakim pędem suną pojazdy, już w jedną, już w drugą stronę, turkocząc ostrzej lub powolniej, wioząc obywateli prywatnych lub ogólnych, posiadaczów lub posiadanych, zasiedziałych lub rzutkich, osiadłych lub niestałych, obcych sprawiedliwości lub karanych sądownie — a wszystko to porusza się według przepisów o ruchu kołowym i pieszym i musi się trzymać wskazań rozkładów jazdy i taks obowiązujących... A tam jeszcze... Tam w sklepach kupi się tłum obywateli,