Przejdź do zawartości

Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mój panie! Żarty pańskie są co najmniej niestosowne! Nie wiem, w jakim celu zostałem wciągnięty do tej odludnej dzielnicy. Uprzedzam jednak tego, ktoby miał zamiar mię ograbić, że się źle wybrał; mam przy sobie tylko dziesięć szylingów, ale za to — wyborny rewolwer!...
Tu urwał nagle, zmuszony do milczenia jakąś wyższą siłą i głęboko zmieszany wyrazem twarzy stojącego przed nim człowieka. Był on małego wzrostu i tak nadzwyczajnej chudości, iż pod okrywającą go cienką szatą z czarnego jedwabiu znać było każdą kostkę. Muskuły jego tak zanikły, że pozostały z nich tylko cienkie sznurki; ręce wyschłe, koloru ziemi — miały wygląd rąk mumji.
Najbardziej jednak zastanawiającą była jego twarz. Wyobraźcie sobie trupią głowę o czole nadzwyczaj wysokim, pod którym gorzały oczy lazurowo-błękitne, czyste i jaśniejące młodością: były to jakby dwa świeże bławatki na nagiej czaszce.
A jednak postać ta nie miała w sobie nic posępnego lub odstraszającego. Ze szlachetnych rysów widniała powaga i energja olbrzymia; oczy wprost promieniowały nadmiarem żywotności.
Postawę miał prostą, ruchy swobodne a uśmiech pełen dobroci.
— Usiądź pan, proszę — rzekł łagodnie.
Robert usiadł, czując niejaki zawrót głowy: tysiące różnorodnych myśli, bezładnych podejrzeń, kłębiło się w jego mózgu i uczuł nagle, z nieopisanym przerażeniem, iż jest pod zupełną władzą tego szczególnego człowieka.