Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwoliła odczuć calłą ohydę tej wstrętnej nauki i jej apostoła. Za to o innych moich kolegach, o Stasiu, Kaziu i Adasiu opowiadałem jej z niekłamanym zachwytem.
Słuchała tych opowieści z uwagą natężoną; nagle w ciągu opowiadania znowu się czegoś rozśmiała głośno; śmiech ten niemile mnie dotknął. Odczuła to natychmiast i niby tłumacząc się, rzekła:
— Panie! poszliśmy oglądać nowe oranżerye, a siedzimy tu i gwarzymy. Co pan odpowié, gdy go zapyta papa: jak mu się te budowle podobały? Chodźmy! chodźmy!
I powstała pierwsza, zwracając się ku oszklonej, wielkiej oranżeryi, której na zielono malowany dach przypierał do niezmiernie wysokiego, a u góry w strzelnice zaopatrzonego muru. Poszedłem za nią ze zwieszoną głową, smutny, że chwila czaru pełna prysła, skończyła się, minęła, bezpowrotnie może.
— Jakże się panu te nowe budynki podobają? — zapytała, spoglądając mi w oczy.
Odrzekłem, że nie podobają mi się. Nie mogłem przed nią skłamać, a czułem prawie wstręt do tych sążniowych szklanych ścian, do tego zielonego dachu, tak jaskrawo wybielonych przymurków, które zakryły stare zamkowe parapety, pamiętające walki bohaterskie, boje homeryczne; mimowolnie przed oczyma stanęły mi surowe twarze dziedziczek tego zamku, uwiecznione na portretach zawieszonych w kościele, i pomyślałem: z jakiem zgorszeniem i oburzeniem patrzałyby te kasztelanki na oranżeryę, przypadłą do zamkowego parapetu.
— Nie podobają mi się! — dodałem z naciskiem. — Ażeby je wznieść, trzeba było zniszczyć dawne pamiątki, związane z miejscową tradycyą, a tradycyą narodu, któremu niesłusznie wydarliśmy ojczyznę i wolność, który znosi najniesprawiedliwsze prześladowania.
Słuchała z uwagą, nie przerywając mi; nie mogłem odgadnąć po jej zmartwiałej nagle twarzy, jakie moje słowa sprawiły na niej wrażenie; czułem tylko, że powiedziałem jej rzecz nową, że odkrywałem przed nią nowe, nieznane jej przedtem