Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mnie objąć chciały. Z twarzy tajemniczego zjawiska płynęła świetlana zorza, zdawało mi się, że zbliża się ku mnie, że mnie porywa, czułam ciepły oddech — było mi niewypowiedzianie smutno i słodko... Zbawicielu mój! zatkałam, przytulając do piersi po raz pierwszy i ostatni w życiu swe dziecko. Zemdlałam.
Obudziwszy się z zemdlenia, dostrzegłam, iż znajduję się u stóp krzyża, z drzewa wyciosanego, w tej chwili tonącego w świetle wschodzącego słońca. Lasy dymiły, ptaki już śpiewały. Utkwiłam wzrok w Ukrzyżowanego. Na dziecko nie zwracałam uwagi. Usłyszałam kroki, ale nie poruszyłam się, boć mi było najzupełniej obojętne kto mnie znajdzie i co sobie pomyśli. Przyszedł stary człowiek o kuli. Zobaczywszy mnie, zatrzymał się z zadziwieniem. Patrzył badawczo i o coś się pytał. Jam nie odpowiadała, wpatrując się w twarz Chrystusa.
— Czemuś mnie powstrzymał? — pytałam z goryczą.
Żebrak oddalił się, przystanął i powrócił wreszcie. Szukał czegoś w torbie, wyjął zeń kawałek czarnego chleba, położył go na mchu i odszedł. Zapłakałam, dziwiąc się, że mi łzy nie wyschły jeszcze.
— Tyś tego chciał — mówiłam Zbawicielowi — niech się stanie wola Twoja.
Wstałam.
Wiedziałam, że nie muszę być zbyt daleko od