Przejdź do zawartości

Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wprowadziła pewien ład do mego umysłu, wytrąconego z równowagi.
Była zima. Upojna i rozkoszna zima Bosforu. Sam w moim pokoju spędzałem dnie całe, przyglądając się ogrodowi przez trzy zakratowane okna. Ażeby urozmaicić jako tako to życie więzienne, wyrzucałem przez okno resztki mojego posiłku, a więc chleb, owoce, mięso ptactwu, które zbiegało się z całej okolicy,
Pewnego dnia, ku mojemu wielkiemu zdumieniu, między drzewami zjawił się pies. Zatrzymał się w przyzwoitej odległości od okien, węszył przez chwilę a gdy go zawołałem, uciekł ze spuszczonym ogonem.
Pomyślałem sobie:
— On także musiał zaznać ludzkiej życzliwości.
Nazajutrz pies wrócił i zbliżył się trochę do okien. Ażeby go nie wystraszyć, nie pokazałem mu się wcale... Rzucałem mu co dzień trzy czwarte moich sutych posiłków. Wreszcie zaprzyjaźnił się ze mną. Na moje serdeczne słowa odpowiadał kiwnięciem ogona i odchodził, dając mi do poznania, że na razie powinno mi to wystarczyć. Przyznałem mu rację, gdyż sam doświadczyłem już, że należy być ostrożnym w wyborze przyjaciół.
Pies miał bardzo szlachetną duszę. Był wygłodzony, a jednak jadł delikatnie i sprawiało mu widoczną przykrość, że posiłek swój zbiera z ziemi. Gryzł powoli i nie dotykał kości. Napewno miał jakieś zmartwienie i głęboki żal w sercu. Bo dlaczego, naprzykład, nie żył z ludzkiej jałmużny. Wiadomo, że w Konstantynopolu każdy muzułmanin spotkanego