Przejdź do zawartości

Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ziemia kręciła się wokoło mnie. Szarzejąca droga ginęła jak w śnie. Zjawiła się wioska. Dopadłem do niej, i przebiegłem ją w oczach zdumionych mieszkańców. Gęsi, kury, kaczki, znajdujące się po drodze, zostały zdeptane przez końskie kopyta.
Kilometr za wsią dogonił mnie bej. Po chwili nadjechali służący z moją strzelbą, którą — nie wiedziałem gdzie i jak zgubiłem.
— Jestem pobity — rzekł bej, sciskając mnie za rękę. — Żądaj, czego chcesz, a zapłacę ci.
— A więc — odpowiedziałem — proszę mi dać kilometr forów i przyrzeczenie, że nie będziesz mnie szukał, jeżeli nie znajdziesz mnie w następnej wiosce.
Wydał mi się szczerze zmartwiony.
— Masz taki wstręt do mnie? Czego ci brak tutaj? Kobiet? Ofiaruję ci tyle kobiet, ile tylko zechcesz. Daruję ci mój harem, a jeżeli wolisz czternastoletnie dziewice, to także możesz je mieć. Kraj jest pełen dziewczątek wszelkich narodowości i ras, które czekają tylko, ażeby zostać naszemi ofiarami. Albowiem każda dziewica spotka swego idjotę...
— Mustafo-beju! — zawołałem — czy nie sądzisz, że swoboda jest droższą od niewoli i że «idjota», którego się kocha jest wart więcej od księcia, który wzbudza nienawiść?
— To jest słuszne — odpowiedział bej — lecz nie zajmuj się tem co jest słuszne, tylko tem co jest dobre. Jesteśmy wszechwładnymi panami tej ziemi, łącznie ze zwierzętami; korzystajmy z naszych przywilejów i bierzmy to, co ulega naszej sile.
W tej chwili zrozumiałem istotną treść życia.