Przejdź do zawartości

Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Będę więc musiał zrezygnować z tańca. Nie znam bowiem w Madrycie żadnej damy, któraby ze mną poszła, na maskaradę. — Myli się pan. Znajdzie pan łatwo piękną tancerkę. Od kiedy nasz minister, hrabia Aranda, pozwolił na te miłe zabawy, stały się one istną namiętnością naszych kobiet i dziewcząt. Jest ich tutaj może trzysta. A co najmniej z cztery tysiące wzdycha żałośnie w domu, gdyż nie mają kochanków, coby im towarzyszyli. Czy pierwszy lepszy, mógłby zaprosić jedną z nich? Żaden ojciec, żadna matka nie odmówią panu, jeżeli poprosisz ich o zaszczyt towarzyszenia ich córce na bal. — To dziwny zwyczaj. — Najważniejsze z tego, że trzeba swej damie dostarczyć kostjumu, maski, rękawiczek. Musi mieć także powóz na usługi. — A co mam zrobić, jeżeli mnie nie przyjmą? — Ukłonić się i gdzieindziej szukać szczęścia. Lecz niema obawy. Jeżeli pan chce przedstawię pana tej damie w tamtej oto loży. Wymieniłem moje nazwisko i poszedłem za nim. W loży przyjęto mnie bardzo uprzejmie. Były tam dwie damy i starszy jegomość. Jedna z dam, ze śladami widocznej piękności na przywiędłej twarzy, zapytała mnie w jakich towarzystwach bywam. Powiedziałem, że jestem cudzoziemcem i nie znam tu nikogo. — — Proszę przyjść do mnie — rzekła po francusku, jestem sennora Pichona. Na zakończenie balu tańczono fandango, który to taniec widziałem we Włoszech i we Francji. Lecz jakaż różnica między oryginałem a kopją! Postawa, ruchy, spojrzenia, ileż miały życia, ognia, rozmaitości! Wszystko przemawiało do serca i do zmysłów. Widok ten przyprawił mnie wprost o szaleństwo! Gestykulacja fandanga to cały dramat miłosny przy akompaniamencie kastanietów. Nazajutrz poszukałem sobie nuczyciela, który podjął się nauczyć mnie fandango i także języka hiszpańskiego. Był to aktor. Po trzech dniach znałem już ten taniec doskonale i mogłem pomyśleć o tancerce. Nie mogłem zwrócić się do damy z arystokracji, bo by mnie odprawiono, nie chciałem jednakowoż ani mężatki, ani kurtyzany. Pewnego dnia wszedłem do kościoła de la Soledad i zauważyłem tam dziewczynę, która ze spuszczonemi oczami odchodziła od konfesjonału. Nie pochodziła widocznie z wysokiego stanu, lecz była piękna i miała wiele godności w swej postawie. Zostałem dla niej na mszy, gdyż modliła się bardzo długo. Nakoniec wyszła z kościoła kierując się ku narożnej, jednopiętrowej kamienicy. Poszedłem za nią i zapukałem do drzwi. — Kto tam? — spytano. — Gente de paz — odpowiedziałem według zwyczaju,