Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie mogła go jednak dogonić, a na wołanie jej nie zważał. Szedł przed siebie bez wahania, znając cel swej drogi. Przesadził rów, poczem krokiem olbrzyma przebywszy nadmorskie sitowie, począł się wspinać na skały.
Janina, stojąc na skarpie, zasadzonej drzewami, długo biegła za nim spojrzeniem; później straciwszy go z oczu, wróciła do domu, dręczona trwogą okropną.
A on skręcił na prawo i zaczął gonić. Morze wyjąc, tłukło falami o brzeg; chmury ciękież, czarne, nadpływały z szaloną szybkością, a za niemi coraz inne, ulewą wściekłą smagając pagórek. Wiatr świszczał, jęczał, powalał trawy i młode zboża, unosząc duże białe ptaki, niby bańki piany, w głąb kontynentu.
Nawałnica potęgując się z każdą chwilą, smagała twarz hrabiego, zalewała mu policzki i wąsy, z których woda ociekała strumieniem, wrzawą hucząc mu w uszach, a burzą w sercu.
Poniżej, nawprost niego, dolina Vancotte otwierała głęboką swą gardziel. A wokół nic, prócz szałasu pastucha i pustego ogrodzenia dla owiec. Dwa konie stały przywiązane do ruchomego domku.
Czegóż mogliby się obawiać w taką burzę?
Zobaczywszy konie, hrabia przycupnął na ziemi i począł się czołgać na rękach i kolanach, czyniąc wrażenie jakiegoś potwora — ogromny