Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wny dzwonił o szyby powozu, błotną kałużą zatapiając gościniec.
Powóz, szybkim kłusem pary koni, wjechał w aleją nadbrzeżną, okrążył cały las statków o masztach, drągach, linach, wznoszących się smutnie, niby drzewa ogołocone ku ociekającemu niebu, poczem wydostał się na długi bulwar Riboudet, Niebawem znaleźli się wśród łąk, a od czasu do czasu wierzba zmoknięta, o gałęziach, opuszczonych z trupią martwotą, niewyraźnie majaczyła poprzez mgłę dżdżu. Podkowy koni pluskały, a cztery koła tworzyły cztery tarcze błotniste.
Wszyscy milczeli, nawet umysły wydawały się przemokłe, jak ziemia. Mateczka, odwróciwszy sią, wsparła głową i przymknęła powieki. Baron smutnem spojrzeniem patrzył na mokre, jednostajne wsie. Rozalia, z pakietem na kolanach, popadła w bezmyślną zadumą wieśniaków. Janina natomiast, pod wpływem tej letniej wilgoci, czuła, że odżywa, jak roślina zamknięta, którą oto wyniesiono na świeże powietrze; a intenzywność szczęścia, niby gęste listkowie, osłaniała jej serce przed smutkiem. Nie mówiąc, miała jednak ochotą śpiewać, wyciągnąć rękę z karety, chwycić w nią deszczu i wypić: i radowała sią, że konie unoszą ją wyciągniętym kłusem, że oto wsie całe, pogrążone w smutku,