Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Aleje, rozmokłe ciągłymi deszczami jesieni, wydłużały się, okryte kobiercem suchych liści, w obramieniu drżących, wychudłych, niemal nagich topoli. Wątłe gałęzie chwiały się na wietrze, potrząsając resztką liści, mających się niebawem rozprószyć w przestrzeni. — I tak bez przerwy, przez cały dzień, niby deszcz ustawiczny i rozpaczliwie smutny, ostatnie te liście, całkiem już żółte, podobne do dużych, złotych monet, odrywały się, wirowały, podlatywały i spadały.
Doszła aż do gaiku. Smutek rozdzierający, jak w pokoju umierającego. Zielony wał odgraniczający i tworzący prześliczne kręte drożyny, rozprószył się po świecie. Krzewy, splątane jak koronka, rzeźbiona w drzewie, trącały się wzajem nikłemi gałązkami; a szmer opadających suchych liści, które wiatr pędził przed siebie, podrzucał, tu i owdzie zagarniał w kupki, przypominał bolesne westchnienia konającego.
Drobne ptaszyny przeskakiwały tu i owdzie, z lekkim, słabiuchnym świegotem, szukając schronienia.
Osłonięte natomiast gęstą firanką wiązów przed morską wichurą, lipa i wiąz nosiły jeszcze swe szaty letnie, z których jedna wydawała się z czerwonego aksamitu, druga z pomarańczowego jedwabiu, pomalowane przez pierwszy przymrozek, zależnie od swych soków.