Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Był to mężczyzna wysoki, trochę przygarbiony, o smutnej twarzy suchotnika. Wprowadził ich do swej izby, smutnej, nagiej, kamiennej, lecz za piękną uchodzącej w tym kraju, nie mającym najlżejszego wyobrażenia o elegancyi; w swem narzeczu korsykańskiem, mieszaninie francuskiego i włoskiego, wyrażał im swą radość z powodu ich przybycia, gdy przerwał mu jakiś głos dźwięczny, a drobna, smagła kobieta o dużych, czarnych oczach, skórze spalonej od słońca, smukłej kibici i zębach lśniących w śmiechu bezustannym, wpadła, uściskała Janinę, potrząsnęła prawicą Juliana, powtarzając:
— Dobry wieczór pani, dobry wieczór panu, witajcie.
Zabrała kapelusze, szale, uprzątnęła wszystko jedną ręką, gdyż drugą nosiła na temblaku, następnie kazała wszystkim wyjść, mówiąc do męża:
— Oprowadzaj ich po wsi aż do obiadu.
Palabretti usłuchał natychmiast i krocząc między młodą parą, pokazywał im wieś. Zarówno jego chód, jak mowa, były wlokące; często pokaszliwał, powtarzając:
— To zimne powietrze rzuciło mi się na piersi.
Prowadził ich ścieżką samotną, ukrytą pod olbrzymimi kasztanami. Nagle przystanął i monotonnym swym głosem objaśnił: