Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wylatywał z dziupli: był to orzeł. Rozwartemi skrzydłami dotykał niemal obydwu ścian parowu, wzbijając się coraz to wyżej, aż zniknął w obłokach.
Trochę dalej rozpadlina góry się rozdwaja; ścieżka wije się stromo między dwoma wąwozami, w nagłych zakrętach. Janina lekka, upojona szczęściem, biegła pierwsza, nieulękniona, pochylając się nad otchłaniami, a kamienie usuwały się z pod jej stóp. On szedł za nią, trochę zdyszany, z oczyma spuszczonemi, obawiając się zawrotu głowy.
Nagle zalało ich słońce; doznali wrażenia, że wydobyli się oto z piekła. Czując pragnienie, ruszyli śladem wilgotnym poprzez stosy kamieni ku źródełku, gdzie po pieńku wydrążonym spływała woda dla użytku kóz. Kobierzec mchu zaścielał wokół ziemię. Janina przyklękła, by się napić, a za jej przykładem poszedł Julian.
Gdy orzeźwiała się świeżą wodą, on ujął ją wpół, starając się zająć jej miejsce u drewnianego leśnego kranu. Broniła się, a usta ich raz wraz się spotykały, zbliżały i odsuwały. Wśród tych zapasów kolejno chwytali w usta drobną rurkę i trzymali w rękach, by im się tylko nie wymknęła. A wąziutka struga zimnej wody, przerywana, to znów chwytana w usta, łamiąc się i zlewając ponownie, obryzgiwała im twa-