Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

knął okrutnego losu, któremu uległ jego przeciwnik. Cezaryna zbliżyła się do łóżka i pocałowała w zimne jak lód czoło swego nieszczęśliwego wasala. Lekarz widząc, że tu idzie o sprawy osobiste, przeszedł do drugiego pokoju; a pan de Valboune wprowadził do tego, w którym myśmy się znajdowali, drugiego świadka markiza i obu świadków Pawła, pozostałych tu na jego prośbę. Potém zapraszając nas, ażebyśmy się zbliżyli do łóżka rannego, p. de Valboune przemówił do nas głosem cichym ale wyraźnym, w ten sposób:
— Zanim ja wraz z panem Campbel stanęliśmy w obec świadków pana Gilbert, Jakób de Rivonnière powiedział mi:
— „Nie chcę układu, gdyż nie mogę zapewnić, żebym względem pana Gilbert nie miał zamiarów nieprzyjaznych i złośliwych. Miałem przeciw niemu silne uprzedzenia i rodzaj osobistéj nienawiści. Przyjście jego do mnie z żądaniem wyjaśnienia, i sposób w jaki to zrobił, dowiodły mi, że jest człowiekiem serca, człowiekiem honoru a nawet człowiekiem dobrego towarzystwa, gdyż nigdy nie odparto obelgi z większą stałością i umiarkowaniem. Podczas tego widzenia się, nie zamieniliśmy ani jednego ubliżającego słowa. Poczułem, że on nie zasługiwał na mój wstręt i że wina była całkiem po mojéj stronie. Nie wiem, czy mam do czynienia z człowiekiem umiejącym trzymać w ręku, co innego jak pióro; ale mam przeczucie, że szczęście przechyli się ku niemu. Byłbym więc podłym, gdybym się cofnął choć na krok jeden. Urządzisz