Przejdź do zawartości

Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gę wiedzieć co myślę, i czy nie wolno mi kochać kogo mi się podoba? Poczekaj pani, zaraz zobaczysz!
I poskoczyła do ojca, który właśnie szukał nas dla przejechania się po jeziorze.
— Słuchaj, drogi ojcze, — rzekła do niego zarzucając mu ręce na szyję; nie idzie tu o przejażdżkę, ale o pójście za mąż. Zgadzasz się?
— Dlaczego nie, jeżeli kogo kochasz — odpowiedział bez wahania.
— Kocham kogoś.
— A! markiza.
— Wcale nie, to nie markiz mi się podoba. On nie ma tytułu, czy ci to wszystko jedno?
— Najzupełniéj.
— Nie jest bogaty, nie ma nic. Czy i to także ciebie nie obchodzi?
— Nic a nic; ale w takim razie chcę, żeby był czystym, rozumnym, pracowitym, człowiekiem rzeczywiście zasłużonym i poważnym jedném słowem.
— Jest tém wszystkiém.
— Młody?
— Dwadzieścia trzy czy cztery lat.
— Zbyt młody — to dziecko!
Przeszkodziłam Cezarynie, żeby nie odpowiedziała.
— To dziecko — odezwałam się — a zatém może to być tylko zdolny chłopiec, którego zasługa owoców jeszcze nie przyniosła. Nie słuchaj pan Cezaryny, ona dziś jest szaloną. Zaimprowizowała tu najnierozsądniejszy, najnieprawdopodobniejszy