Przejdź do zawartości

Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jako nauczycielka, ani jako przyjaciołka nawet, ale jako ciotka Pawła Gilbert; czy mię teraz pojmujesz?
— A! mój Boże! twój siostrzeniec... Dlaczegóż? Co to jest? Czy czasem niechcący nie rozkochałam go?
— Chciałabyś tego, zapewne — odpowiedziałam urażona tajemną radością, którą zdradzał uśmiech; byłaby to zemsta za jego niesubordynacyą; ale on nie da ci zakosztować téj rozkoszy bogów. Nie jest nigdy nie będzie w tobie zakochanym. Daremny twój trud: traci się urok tracąc godność.
— Tak ci powiedział?
— Nie zabraniając mi powtórzyć ci tego.
— Nierozsądny! zawołała wybuchając śmiechem strasznym naprawdę.
— Tak, tak odparłam — rozumiem bardzo dobrze pogróżkę i znam cię lepiéj niż myślisz, moje dziecko; zdaje ci się, żeś mię już tak oplątała, iż mogę widzieć dobre jedynie strony twego charakteru, ale ja jestem kobietą i mam również przebiegłość. Kocham cię za twoje wielkie przymioty, ale też widzę wielkie wady; powinnabym powiedzieć wielką wadę, bo jednę masz tylko — ale straszną...
— Dumę, nieprawdaż?
— Tak jest, i ja nie zasypiam na niebezpieczeństwie. Przedsiębierzesz śmiertelną walkę z tym wątłym powstańcem, którego uważasz za niezdolnego oporu. Mylisz się, on się oprze. On ma siłę, któréj ty nie posiadasz: mądrość skromności.
— Rzecz zupełnie przeciwna szałowi dumy? Do-