Przejdź do zawartości

Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach Demonadesie, jakże ja cierpię! Niechaj rozgrzeją cegły do czerwoności!...
W tejże chwili dały się słyszeć dźwięki pogrzebaczy i pieców. Wonny dym buchnął z głębokich fajerek, posługacze spoceni jak gąbki przynieśli potrawę z pszenicy, czarnego wina, psiego mleka, mirry, galbanum, siarki i żywicy. Nieustanne pragnienie paliło suffeta. Lecz człowiek w żółtej odzieży nie dozwalał mu się zaspokoić, tylko podając czarę złotą napełnioną rosołem z wygotowanej żmii, wymawiał zaklęcia:
— Pij — a niechaj siła wężów pochodzących od słońca przeniknie mlecz twoich kości. Bądź odważnym, o namiestniku bogów! Wszak wiadomo ci, iż kapłan Eschmuna widział gwiazdy straszliwe, z których pochodzi twoja niemoc. Widział je, jak pobladły, niby plamy na twojem ciele i śmierć uszła daleko od ciebie.
— Ach tak — powtórzył suffet, — ja nie mogę umierać. — A zaś z poza fioletowych warg jego zionął oddech cuchnący, jak trupie wyziewy, W miejscu oczu pozbawionych brwi dawały się widzieć dwa żarzące węgle, czerwona skóra zwieszała się na czole, a odstające wielkie uszy i głębokie rysy tworzące półkola około nozdrzy nadawały mu pozór wstrętny i przerażający, dziwnie podobny do dzikiego zwierza. Zmienionym głosem podobnym do ryku, przemawiał dalej.
— Masz słuszność, Demonadesie, wszakże wrzody się zamknęły i czuję się silniejszym znacznie. Czy uważasz jaki mam apetyt? — A chcąc dowieść, że jest zdrowy, zaczął pożerać nadzienie z sera i macierzanki, ryby obrane z ości, dynie, ostrygi z jajami, chrzanem i truflami oraz kawały pieczonych ptaszków. Podczas tego wpatrywał się w niewolników, roz-