Przejdź do zawartości

Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stary Moor. I mój Franciszek zgubiony?
Karol padając mu do nóg. Rozłamałem rygle twego więzienia, daj mi błogosławieństwo swoje!
Stary Moor z boleścią, A chcesz syna zabić, ty ojca zbawicielu! Patrz tylko, Bóg w miłosierdziu nigdy niewyczerpany, a my nędzne robaki z zagniewaniem idziemy do spoczynku. Kładzie ręką na głowę Karola. Bądź tyle szczęśliwym, ile miłosiernym będziesz!
Karol rozczulony powstając. Och! gdzie jest stałość moja? Żyły mi wolnieją — sztylet z rąk wypada!
Stary Moor. Zgoda między braćmi to rozkosz, jak rosa, co z Hermonu odwilża Syonu góry. Staraj się na tę rozkosz zasłużyć, a aniołowie nieba przezierać się będą w słońcu twojej chwały. Mądrość twoja niech będzie mądrością posiwiałej głowy; ale twoje serce, serce twoje niech będzie zawsze sercem niewinnej dzieciny.
Karol. O! rozkoszy daj skosztować — pocałuj mię, boski starcze!
Stary Moor całując go. Weź to za ojcowski pocałunek, a ja pomyślę, żem syna całował. Umiesz płakać?
Karol. Pomyślałem, że to pocałunek ojcowski. — Biada mi, jeźli go teraz przywiodą! Ludzie z oddziału Szwajcera zbliżają się zasmuceni z pochylonemi głowami i zasłaniając sobie twarze. O nieba! Cofa się i szuka miejsca, gdzieby się ochronić. Rozbójnicy zbliżają się do niego. Milczenie.