Przejdź do zawartości

Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Franciszek. Nie, nie, nie! Zostań — albo... ja pójdę z tobą. Bo widzisz, ja sam zostać nie mogę — Mógłbym — widzisz — zemdleć, gdybym sam został. Daj pokój, daj pokój! To przejdzie — zostań tu!
Daniel. O pan słaby, doprawdy!
Franciszek. Zapewne, zapewne! nic więcej. A choroba działa na mózg i wyradza sny dziwaczne. Sny nic nie znaczą, nieprawdaż Danielu? Sny pochodzą z żołądka i sny nie nie znaczą. Właśnie miałem sen zabawny. Mdleje i pada.
Daniel. Jezu Chryste! Co to jest? Grzegorzu, Konradzie, Baptyście, Marcinie! Dajże pan choć znak o sobie! Wstrząsa nim. Maryo, Magdaleno, Józefie! Przyjdźże pan do siebie! Jeszcze powiedzą, żem go zabił. Boże, zlituj się nademną!
Franciszek obłąkany. Precz, precz odemnie! Czego mną tak wstrząsasz, okropny szkielecie? Umarli nie wstają jeszcze...
Daniel. O wiekuiste miłosierdzie Boże! On rozum stracił.
Franciszek powstaje osłabiony. Gdzie jestem? czy to ty, Danielu? Com ja powiedział? — Nie zważaj na to! Kłamałem. Chodź tu, pomóż mi! To tylko zawrót chwilowy — dlatego że... dlatego... żem się nie wyspał.
Daniel. Żeby tylko Jan przyszedł: posłałbym po ratunek, po doktorów.
Franciszek. Zostań! Siądź tu koło mnie na