Przejdź do zawartości

Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
AKT CZWARTY.

Wiejska okolica przy zamku Moorów.
SCENA PIERWSZA.
Karol Kosiński w dali.

Karol. Idź naprzód i oznajm mię. Pamiętasz wszystko, co masz mówić?
Kosiński. Jesteś hrabią Brand, jedziesz z Meklenburga — ja twój sługa. Nie troszcz się, panie, już swoją rolę potrafię odegrać. Bywajcie zdrowi. Odchodzi.
Karol. Pozdrawiam cię, ziemio ojczysta! Całuje ziemię. Ojczyste niebo, słońce ojczyste! was, łąki i wzgórza; strumienie i bory! wszystkie, wszystkie was sercem pozdrawiam! Jakież łagodne powietrze wieje z moich gór rodzinnych! Jakąż rozkosz balsamiczną ślecie naprzeciw biednego wygnańca! Elizyum moje, świat poetyczny! Ostrożnie, Karolu! noga twoja stąpa w świętym kościele. Zbliża się. Patrz — i to gniazdo jaskółek na zamkowym dziedzińcu — i drzwiczki ogrodowe — i ten kącik przy płocie, gdzieś sidła zastawiał, świstał wabikiem — i ot w dole ta łąka, gdzieś ty, bohater Aleksander, swoich Macedończyków do boju pod Arbelą prowadził — a obok wzgórze Pokryte murawą, skądeś perskiego satrapę prze-