Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

właśnie... ale pięciu czy sześciu służących napada na mnie z tyłu i wydzierają szpadę.
Szwajcer uderzając nogą o ziemię. I nic nie oberwał? i tyś z próżnemi odszedł rękami?
Kosiński. Byłem ujęty, zaskarżony, kryminalnie badany, haniebnie — zważcie tylko — przez szczególną łaskę haniebnie wygnano mię z granic państwa. Moje dobra w darze dostały się ministrowi; moja Amalia w szponach tygrysa boleścią trawi swe życie, a moja zemsta wygłodzona zginać się musi pod jarzmem ucisku.
Szwajcer powstając i ostrząc szpadę. Jest tu woda na nasze młyny, kapitanie! znajdzie się coś zapalić!
Karol który dotychczas w żywych poruszeniach przechadzał się, zwraca się nagle do rozbójników. Muszę ją widzieć. Na nogi! zbierać się! zostajesz, Kosiński. Spiesznie do marszu!
Rozbójnicy. Jakto? dokąd?
Karol. Dokąd? kto pyta dokąd? Żywo do Szwajcera. Zdrajco, chcesz mię zatrzymać? Ale na zbawienie!...
Szwajcer. Zdrajca ja? Idź w piekło, ja pójdę za tobą!
Karol. Duszo braterska, pójdziesz za mną! Ona płacze, ona płacze, ona na śmierć rozpacza. Na nogi, prędzej! Wszyscy! Do Frankonii. Za dni ośm musimy tam stanąć. Odchodzą.